We’ve updated our Terms of Use to reflect our new entity name and address. You can review the changes here.
We’ve updated our Terms of Use. You can review the changes here.

Trytony - Ta​ń​ce Bydgoskie

by Tomasz Gwinciński/Sławek Janicki/Jacek Buhl

/
  • Streaming + Download

    Includes unlimited streaming via the free Bandcamp app, plus high-quality download in MP3, FLAC and more.
    Purchasable with gift card

      €8 EUR  or more

     

  • Record/Vinyl + Digital Album

    Includes unlimited streaming of Trytony - Tańce Bydgoskie via the free Bandcamp app, plus high-quality download in MP3, FLAC and more.
    ships out within 3 days
    Purchasable with gift card

      €20 EUR or more 

     

1.
Galop cz. A 03:02
2.
cz. B 00:16
3.
Tango 04:31
4.
Foxtrott 04:30
5.
6.
cz. B 00:15
7.
Zazuły 04:09
8.
Nr 3 00:54
9.
X 03:22
10.
11.
X 01:45
12.
13.
14.
Resolution 06:20
15.
Pokrowiec 08:30
16.
17.
18.
cz. B 00:16
19.
Gatha 03:10

about

krawędzią fabryką trotylu, okraszającą chaos degrengoladowego planizmu komunistów dziennymi dawkami fenolu w proporcji czystej
trucizny.
Kraina rozcięta nożem w poprzek zabetonowanej sto metrów w głąb lichej warstwy wspomnień o małym Berlinku i rozkawałkowanym
etosie mieszczaństwa z jego mglistą przynależnością do flagowo-insygniowych hierarchii, wszystko zaś w sosie mentalności
skłaniającej się ku szałom ciastkarstwa o umiarkowanej perspektywie wzlotu, z zastrzeżeniem, że być może wzlot nawet nie jest
konieczny.
Miasteczko tedy na rubieży, cierpiące wszystkie niedostatki prowincji, z pieczętującym karłowatość marzeń znakiem Kazimierza
Wielkiego, o zacnej pomnikowej komponencie sygnalizującej aspiracje niemalże krakowskiego wymiaru. W sercu zaś stalinowska,
rozszalała fabryczność, z mrowiem hal suwnicowych, magazynów sadzy, zatrzaśnięta krzywymi bramami wjazdowymi opatrzonymi
mottem: rób i się nie wtrącaj.
Czy zatem w podobnie ufortyfikowanym anturażu byłoż możliwym stworzenie zjawiska osobnego, kulturalnie ważnego – zjawiska,
które na przekór rytuałom bydgoskiego mikromolocha sięgnęłoby do skrytego u podstawy źródła?
Tak. Uczyniły to Trytony i dały nam niepewny, aczkolwiek w miarę wyraźny – sondowy obraz tego, co pod spodem.
„Tańce bydgoskie” stanowią dziś wydawnictwo historyczne, określane jako pierwsza płyta nowego nurtu – zakneblowanego niedługo
później bon motem „yass”. Pojawiła się w 1992 roku, na zakręcie dziejów, gdy przegniły gmach komuny się zwalił, a nowe, liberalnokapitalistyczne
dopiero pokazywało czubek krokodylego nosa.
Za przyczyną niespożytej energii Fundacji Mózg album ukazuje się tedy w swą trzydziestą rocznicę. Wyłania się po raz kolejny z
uszeregowaną według Maessianowskich modi strukturą tańców, o specyficznie bydgoskim monkowskim zacięciu – strona A, i
ekstrawagancjami rodem z miazmatów rozmaitych Makrumów, Belm, Byfam – nieudanych, podwodnych black–sabbathów, czy
wyczynów lekkoatletów jedzących apator – strona B.
Paradoksalnie – płyta była nagrana w jednym z lepiej wyposażonych w tamtym czasie studiów w Polsce, wystarczy wymienić w tym
miejscu chociażby konsoletę Neve czy wieloślad Studera. Jak się zdaje, swój długi żywot zawdzięcza podwodnej upartości małych
antycznych diabełków, ale i sukcesowi reklamy „Ociec, prać?”. Tak oto, niczym w Vonnegutowskim karassie, spotkały się niegdyś
proszkopraniowo-liberalna trawestacja core polskiego patriotyzmu z kościołem Cliffa Richarda i obsesyjne próby udzielenia odpowiedzi
na zadany przez bydgoskiego Cthulhu koan – kto widzi, kto słyszy?
Czyżby zatem wysiłek twórców był jeno wyrazem dosyć koślawie rozumianego regionalizmu? Czyżbyśmy mieli tu do czynienia ze
specyficznymi kodami przyporządkowanymi li tylko danemu totemizmowi? Jak słychać, Trytony wyszły z założenia, że co ściśle
ezoteryczne lokalnie, to – prawem operacji magicznych – jak na dole tak na górze, także uniwersalne. Osąd nad podobnie głębokimi
sprawami zostawia się tu jednak uszom słuchaczy z nadzieją estetycznych doznań przede wszystkim.
Eric Fogerty

Lata 1991-92 to czas, kiedy powstawały „Tańce bydgoskie”. To czas, kiedy zaczynał działać w Bydgoszczy założony przez
Rafała Budzbona i Piotra Różyckiego klub Trytony, w którym jako zespół o tej samej nazwie grywaliśmy niemal codziennie, a sala
koncertowa była zawsze pełna.
Byliśmy młodzi i szczęśliwie w tym właśnie czasie rodziło się nowe – kończył się okres komunizmu i powoli zaczynał się rozgaszczać
w Polsce nowy wolny świat. Wszystko było wolno, wszyscy mieli wielkie nadzieje i z ciekawością patrzyli w przyszłość.
Co graliśmy w tym czasie? Głównie standardy: Coltrane’a, Davisa, Monka i, odnoszę wrażenie, że nie było ich wiele, tych naszych
ulubionych kawałków: „Resolution”, „mr P.C.”, „So what”, „Impression”, „Naima”, „Some day my prince will come”, „Autumn Leaves” i
pewno z pięć innych, których nie pamiętam. Z czasem grywał z nami Andrzej Przybielski, który wprowadzał do naszych koncertów
swoje kompozycje.
Na co dzień graliśmy koncerty, co dawało nam oczywiście możliwość wspólnego „ogrywania się”, ale w tym czasie Tomasz
Gwinciński pracował nad kompozycjami na płytę, które powoli zaczynał przynosić na próby.
Mam wrażenie, że nie podobały mi się jakoś szczególnie. Nie rozumiałem, dlaczego są tak mało jazzowe, a w tamtym czasie nie
widziałem świata poza jazzem. Tomasz miał jednak większą świadomość muzyczną i dobrze wiedział, co robi.
Grając codziennie, spotykaliśmy, rzecz jasna, dziesiątki gości, którzy w jakiś sposób odnosili się do naszego grania. Nie miało to
jednak większego znaczenia. Gwizdek mówił coś o nagrywaniu płyty, ale wtedy nagranie płyty było całkowicie poza naszymi
możliwościami finansowymi. Tu warto wspomnieć, że rozmawiamy o czasie przedcyfrowym, przedkomputerowym oraz że mówimy o
wejściu do profesjonalnego studia nagraniowego, o czym marzyliśmy.
W końcu wśród słuchających nas gości pojawił się biznesmen Sławomir Majewski. Na początku nie bardzo chciało się nam go
słuchać, gdyż nie sprawiał wrażenia człowieka wartego uwagi, a on z dużą dozą stanowczości zaczął oferować nam środki na pokrycie
kosztów wynajęcia studia.
Niestety nie pamiętam, jaka to była kwota, ale niebawem, jakoś wiosną 1992 roku, jechaliśmy pożyczonym mercedesem vanem do
studia nagraniowego DEO RECORDING w Wiśle. Jechał z nami Zbychu Zieliński jako dobry duch i doradca w wielu sprawach.
Spędziliśmy tam tydzień, rzadko wychodząc do hotelu spać.
Studio dawało oczywiście ogromne możliwości, z których nie do końca byliśmy w stanie skorzystać, niemniej stworzyliśmy dużo, dużo
muzyki tak innej, że trudno ją do czegokolwiek przyrównać.
Skąd się to wzięło, że powstała właśnie taka, a nie inna muzyka? Cóż – cały pomysł na muzykę wywodzi się od Gwizdka, który w
całej swojej twórczości właśnie taki jest – w części bardzo starodawny, odnoszący się do muzyki sprzed dwóch wieków, a w innej części
bardzo modernistyczny, tworzący według najbardziej współczesnych standardów kompozycji, a w tym wszystkim nie odpuszcza tego,
co było pomiędzy, do tego łączy i miesza ze sobą wiele gatunków muzycznych, czego efektem jest muzyka zawarta na płycie, która
naprawdę wymyka się wszelkim określeniom stylistycznym. Na płycie znajduje się co prawda „Resolution” Coltrane’a, co mogłoby
sprawić, że ktoś pomyśli, że usłyszy kawałek jazzowy, ale bardzo się pomyli, gdyż solo gitarowe w tym kawałku nie ma już nic
wspólnego z jazzem. Można by zapytać „a z czym ma?”. I tu znowu trudno będzie znaleźć porównanie – mnie kojarzy się z energią
wyzwalaną w trakcie startu odrzutowca.
Najbardziej zwyczajnym kawałkiem jest ostatni utwór na płycie, który jest po prostu piosenką. Gwizdek nie byłby sobą, gdyby nie
pokazał, że poza wszystkim, co już zrobił na tej płycie, potrafi także śpiewać. Śpiewa tekst buddyjskiej Gathy i robi to bardzo dobrze.
Piosenka miała stać się przebojem lata 1992, ale się nie stała. Może wciąż jeszcze nie przyszła pora. ;-)
Sławek Janicki

W późnych latach 80. jednym z najważniejszych sposobów zdobycia muzyki było dla mnie nagrywanie płyt od Henryka
Palczewskiego.
Pamiętam podróże z mojego rodzinnego Włocławka do Piły, aby zawieźć kasety i odebrać to, co zostało wcześniej nagrane.
Nagrywanie było nieomal hurtowe, a na miejscu często zastawał nas widok sterty kaset, podobnej do tej przywożonej przez nas.
Henryk Palczewski rzucał wtedy od niechcenia, że właśnie przed chwilą przyjechali też koledzy z Bydgoszczy. Czasy były
przedinternetowe, a my niespecjalnie interesowaliśmy się ani kim „koledzy z Bydgoszczy” są ani co robią. Oczywiście nazwy takie jak
Henryk Brodaty nie były nam obce, ale poza samą nazwą nie znaliśmy muzyki.
Zatopieni w tym naszym smutnym Włocławku poznawaliśmy muzykę industrialną, sami wyżywaliśmy się w jej tworzeniu, poznając na
początku lat 90. Wojcka i jego OBUH. To właśnie od tego legendarnego wydawcy postindustrialu spod Lublina kupiłem na początku lat
90. płytę „Tańce bydgoskie”. Spodziewałem się po tej muzyce wszystkiego: smutnych nowofalowych smętów, psychodelii, preparu.
Jakież było moje zdziwienie, gdy to, co usłyszałem, wydało mi się z jednej strony niezwykle świeże i bliskie i cieszyło ucho tym, że jest
w końcu coś, co jest swojskie, nasze, ale też nowe i w klimatach, które kochałem – jak Fred Frith czy Rock In Opposition, a
jednocześnie było odległe i egzotyczne, tęskniące za jazzową klasyką i porządkiem. Brałem wtedy z tej muzyki to, co jest „dzikie”,
nieposkromione, odrzucając przy tym cały ten jazzowy anturaż. Dopiero po latach, gdy zaczęły się regularnie pojawiać płyty yassowe,
wróciłem do tego albumu na poważnie. Starając się zrozumieć początki yassowego fenomenu. Kiedy po kilku dekadach [z tymi
„kilkoma” dekadami to chyba przesada???] Sławek Janicki zaproponował mi po jednym z Mózgowych koncertów w warszawskim
SPATIF-ie udział w reedycji tego albumu, zgodziłem się bez sekundy wahania, mimo że moje zdanie na temat reedycji jest raczej
krytyczne.
Dlaczego się zgodziłem? Po pierwsze, ta muzyka wydaje mi się ponadczasową, a jednocześnie (obok płyty „Zarys matematyki
niewinnej” tychże Trytonów i „Out Out To Lunch” Mazzoll & Arhythmic Perfection najmniej docenianą muzyką z kręgu bydgoskotrójmiejskiego),
co dziwne o tyle, że twórcza determinacja, potrzeba przekraczania istniejących ograniczeń, a przy tym optymizm i wiara
w nowe pojawiły się tu z największym natężeniem, niespotykanym później na wielu płytach yassowych. Jest to przy tym muzyka
opowiedziana bardzo subtelnie, nie ma tu cytatów i rzucania muzycznym mięchem, dosłownością i subwersywnymi cytatami, jak to
później często było z tym całym yassem.
Zapomniana nieco polska kompozytorka Barbara Buczkówna powiedziała w swoim ostatnim wywiadzie, że „o powstaniu arcydzieła
oraz o istocie naszej kultury nie decydują ani tradycja, ani nowatorstwo. Decyduje ich synteza”. Tak po tych trzech dekadach odbieram
muzykę Trytonów, a konsekwencji, z jaką jej twórcy do dzisiaj pozostają wierni tradycji robienia swojej nietradycyjnej muzyki, pozostaję oddanym fanem.
Grzegorz Tyszkiewicz

credits

released November 11, 2022

nagrano: DEO–Recordings, Wisła, 1991
inżynier nagrania: Henryk Król
współpraca: Zbigniew Zieliński
producent dźwięku: Paul Griffith
fotografia: Michał Wieszok
executive producer: Mózg Foundation, Bydgoszcz, Poland, 2022
cooproducer & distributor: Bocian Records
współfinansowanie: Miasto Bydgoszcz, 2022
www.mozg.art.pl

license

all rights reserved

tags

If you like Trytony - Tańce Bydgoskie, you may also like: